Wojtek poszedł na drugą stronę ulicy do siostry. Nie pierwszy raz odwiedzał swojego kuzyna, który też wiele razy bywał u nas. Nie byłoby więc w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że tym razem już nie wrócił do domu.
Zawsze uczulaliśmy naszego 11-letniego syna, żeby przy przechodzeniu przez jezdnię był ostrożny, patrzył w obie strony itd. Tak też zrobił i tym razem. Widząc przechodnia, kierowcy samochodów z jego lewej strony się zatrzymali. Jednak wyjeżdżające z prawej strony, zza zakrętu auto z przyczepką nie zwolniło przed przejściem dla pieszych i nieuważny kierowca potrącił mojego syna.
Mój syn na ulicy, we krwi
O wypadku dowiedziałam się szybko, bo od siostry, która usłyszała huk i wyjrzała przez okno. Na miejscu Wojtka reanimowali strażacy i mieszkający w pobliżu lekarz internista. Byłam przerażona, to był normalny dzień, jeden z wielu, kiedy nagle taka wiadomość i mój Wojtuś leżący na jezdni, we krwi. To straszne przeżycie i nie życzę nikomu, żeby musiał się zmierzyć z czymś takim. Do szpitala pojechałam z synem karetką…
W szpitalu
Po przybyciu do szpitala Wojtek został zaintubowany i podłączony do respiratora – przez tydzień miał rurkę w gardle. Niezbyt przyjemny widok – widzieć własne dziecko bezradne, nieprzytomne i podłączone do tych wszystkich rurek. Lekarze stwierdzili: uraz głowy, złamanie prawej kości ciemieniowej, krwotoczne stłuczenie tkanki mózgowej, obrzęk mózgu, pęknięcia kręgów szyjnych, uszkodzenie śledziony, złamania kości śródstopia i palców prawej nogi.
Wszystko to brzmiało bardzo poważnie i trzęsłam się cała, widząc stan mojego dziecka. Ze względu na panująca pandemię, do szpitala miałam wstęp tylko ja. Musiałam robić co 2-3 dni kolejny test na COVID – żebym mogła dostać się do syna.
Po 10 dniach na OIOM-ie Wojtek został przeniesiony na chirurgię.
W domu
Po powrocie do domu syn miał bardzo silne bóle głowy. Leki przeciwbólowe mało dawały. Dużo płakał i skarżył się na ból w całym ciele – głowie, złamanej nodze, klatce piersiowej, szyi. Trzeba było mu pomagać w czynnościach fizjologicznych.
Nie pamięta samego zdarzenia, ani okresu sprzed wypadku, jak zaraz po wypadku. Jest nadpobudliwy, nerwowy i nadal ma zaniki pamięci krótkotrwałej, zapomina nazwy rzeczy. Jesteśmy w stałym kontakcie z neurologiem i będą jeszcze wykonywane kolejne badania neurologiczne oraz kontrole.
Rehabilitacja pomaga
Po wyjściu ze szpitala odbył 2 tygodniową rehabilitację. I trzeba przyznać, że to mu dużo dało. Wojtek ma porażenie kończyn dolnych. Pod tym kątem widać wyraźną poprawę – rehabilitacja z pewnością pomaga. Dlatego patrzę na to z optymizmem. Wygląda na to, że będzie dobrze. Martwię się natomiast ciągle o kwestie neurologiczne. Lekarz powiedział, że trzeba czasu i nie ma reguły. Jesteśmy z rodziną dobrej myśli, jednak wszystko przed nami.
Przed nami długa droga
Tak czy owak przed Wojtkiem długi okres leczenia i rehabilitacji. Po wyczerpaniu możliwości rehabilitacji z NFZ jedyne rozwiązanie to rehabilitacja prywatna, zarówno wyjazdowa, jak i domowa. Zorientowaliśmy się już ile to kosztuje i jesteśmy przerażeni. Turnus w prywatnej klinice rehabilitacyjnej zwykle kosztuje kilkanaście tysięcy złotych! Godzina rehabilitacji domowej może wynieść od 80 do 200 zł. Jeśli Wojtek ma być rehabilitowany przez najbliższy rok albo i dłużej, to nie ma mowy, żeby było nas na to stać.
Proszę o pomoc dla syna
Dlatego zdecydowaliśmy się na zbiórkę. Walczę o zdrowie mojego syna i zrobię wszystko, żeby wyzdrowiał i znów mógł być normalnym nastolatkiem. Dlatego proszę o pomoc. Będę wdzięczna za każdą złotówkę. Daj proszę szansę mojemu synowi odzyskać zdrowie i wrócić do normalności. Ma dopiero 11 lat. Całe życie przed nim. Zawsze był żywym i aktywnym dzieckiem. Ciągle w ruchu, z piłką i kolegami. Mam nadzieję, że znowu go zobaczę takim. Wszystko jeszcze przed nim.
Ale to zależy także od Ciebie. Pomożesz?
Magdalena, mama Wojtka